wtorek, 21 lutego 2017

W Launceston

6 rano. Kiedy wszyscy jeszcze śpią w drewnianej chatce w Górach Błękitnych, ja wymykam się po cichu i uciekam na dworzec, aby ze stacji Katoomba złapać pociąg na lotnisko, gdzie o 10.20 rozpocznie się kolejny etap mojej podróży. Czas na Tasmanię!

Tym razem trafiam na najprawdziwszy koniec świata. Kierowca wysadza mnie przy Launceston Backpackers, a ja z wielkim plecakiem wchodzę do recepcji. Tam w wielkiej księdze zapisane już jest ołówkiem moje nazwisko. Biorę do ręki klucz, i wdrapuję się po drewnianych schodach wsłuchując się w przeróżne języki dobiegające z kuchni i stołówki, które znajdują się na parterze. Trafiam do wieloosobowego pokoju, w którym czeka na mnie małe drewniane łóżko, a na nim wyblakły od tasmańskiego słońca materac. Zamieniam swa słowa z chłopakiem z Florydy, który za kilka dni leci do Sydney, aby szukać pracy w jednym z klubów i z dziewczyną z Niemiec, która także samotnie odkrywa Tasmanię :) Tak właśnie lubię podróżować najbardziej. Trafić do obskurnego hostelu, pełnego plecakowiczów z całego świata, gdzie każdy ma swoją historię :)

Zostawiłem plecak i pobiegłem do miasta, Launceston było... puste! Na ulicach nie mogłem dostrzec praktycznie nikogo, w okolicznych pubach i restauracjach ludzi było jak na lekarstwo. Większość sklepów zamyka się tutaj o 4 po południu :) Spodobał mi się ten spokój. 

Po chwili na jednej z ulic podeszło do mnie dwóch chłopców. Rozmowa o tym jaki mam model telefonu szybko zeszła na tor podróżniczy. Kiedy usłyszeli z jak daleka do nich przyjechałem podsunęli mi szybko kilka propozycji.

"Musisz koniecznie udać się do Cataract Gorge Reserve przy rzece South Esk. Tam jest naprawdę pięknie"- wykrzyknęli.

Dużą część tej wyprawy zaplanowałem już wcześniej, ale są takie miejsca jak na przykład Launceston, o którym wcześniej nie czytałem w przewodnikach. Dlatego pomyślałem, że dam się poprowadzić mieszkańcom, którzy na pewno wiedzą lepiej ode mnie co tu jest warte zobaczenia. O Cataract Gorge powiedział mi także właściciel małej hiszpańskiej kawiarni położonej po drugiej stronie Launceston College. 

I tam właśnie wczoraj się udałem! Spokojnie przeszedłem 1.5 km z centrum miasta, aby zatopić się w niesamowity skalisty krajobraz jak z bajki. Ta popularna trasa wynosi ok. godziny i można zawrócić z powrotem przy tzw. pierwszym basenie, przy którym znajduje się pływalnia, wyciągi krzesełkowe czy kawiarnia. Tu było dużo turystów. Ja jednak postanowiłem, że pójdę dalej na północ, żeby dotrzeć do miejsca słynnej elektrowni wodnej Duck Reach, dzięki której od 1895 do 1955 Launceston miało zapewnione oświetlenie. W tamtym czasie był to największy tego typu system elektrowni wodnej. Szedłem przed siebie, rozglądając się dookoła i nagle okazało się, że nie ma wokół mnie ani jednej osoby! Trasa powrotna wcale nie była taka prosta, a prowadziły mnie przez nią strome schody. Dwukrotnie jakieś dziwne, czarne zwierzę mignęło mi przed oczami i szybko ukryło się w krzakach. Kto wie może był to diabeł tasmański? Od czasu do czasu na skałach pojawiały się grzejące się w słońcu jaszczurki. Otaczała mnie najprawdziwsza natura i słowa mojej znajomej z Tasmanii, która wspomniała mi kiedyś o ilości jadowitych węży zamieszkujących wyspę. Idąc przez dziewiczy, tasmański las czułem się obserwowany. Po 3 godzinach dotarłem w końcu do punktu rozpoczęcia szlaku i kamień spadł mi z serca :) 

Dzisiaj natomiast wybrałem się do galerii sztuki Królowej Wiktorii. Tutaj także było pusto! Muszę jednak przyznać, że często w galeriach zdarza mi się czuć trochę przytłoczonym nadmiarem informacji. Natomiast tutaj wszystko zostało idealnie rozplanowane. Postanowiłem, że skupię się na sekcji poświęconej francuskiej wyprawie Nicolasa Baudina, który wraz z grupą botaników, zoologów, geografów i malarzy odkrywał w latach 1800-1803 wybrzeże Australii, zwanej wtedy Nową Holandią. Wystawa jest naprawdę niezwykła. Zawiera sceny z życia Aborygenów, repliki przedmiotów takich jak na przykład naczynia do noszenia wody, czy tworzone przez nich naszyjniki z muszli. Można też zobaczyć jakie próbki lokalnych roślin czy elementów fauny były zbierane i badane przez ekipę eksploratorów. Francuzi w przeszłości rywalizowali z Anglikami na tych ziemiach. 

Tasmania to niezwykłe miejsce i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze porozmawiać z jej mieszkańcami o tym jak żyje się w takiej izolacji od reszty świata. Wyspę odkrył w 1642 roku Abel Tasman i nadał jej nazwę Ziemia van Diemena. To tutaj budowano kolonie karne, w których przetrzymywano przeróżnych skazańców Imperium Brytyjskiego. Takim miejscem jest między innymi Port Arthur. Kolonizatorzy z Wielkiej Brytanii doprowadzili także swoimi działaniami do zdziesiątkowania populacji Aborygenów, pod koniec XIX wieku. Jednak o tym napiszę później.

Tasmania znana jest ze swojej nieprzewidywalności pogodowej. Istnieje nawet powiedzenie, że jeśli nie podoba ci się pogoda, to poczekaj pięć minut :) Jak na razie w Launceston jest słonecznie. 

Mam nadzieję, że taka pogoda się utrzyma, ponieważ jutro z samego rana wyruszam do parku narodowego Cradle Mountain- Lake St Clair. Będę tam spał w dziczy, pewnie odcięty od cywilizacji. Napiszę Wam o tej wyprawie w kolejnej relacji. Tym czasem biegnę do hostelu dopakować ostatnie rzeczy :) Trzymajcie się!


W Launceston






Cataract Gorge






W tasmańskim lesie






Galeria Królowej Wiktorii

Przykład aborygeńskiego naczynia

W takich naczyniach Aborygeni przenosili wodę

W takich łodziach pływali Aborygeni m. in. na pobliskie wyspy

Eksploratorzy z Francji używali takich zestawów do malowania świata Aborygenów
i tego co widzieli wokół. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz