piątek, 27 czerwca 2014

Dzień Dobry Panie Robercie

To był gorący, czerwcowy dzień. Rabat lśnił w słońcu, odbijającym się w karoseriach samochodów, które o mały włos nie przejechały nas na przejściu dla pieszych. Klaksony, pisk opon, tłumy przechodniów i rozgrzany asfalt nie ułatwiały nam dojścia do miejscowej medyny. Gdybyśmy tyko mieli schody, po których można by się wspiąć nad pędzącymi autami, sprawa byłaby o wiele łatwiejsza.

Kto by pomyślał, że za chwilę same pojawią się na naszej drodze i zaprowadzą nas do muzycznego nieba!

A naszym przewodnikiem będzie Robert Plant!

W podróży tak jak i w życiu najbardziej lubię sytuacje niespodziewane, niezaplanowane i takie, które nie przejdą mi przez myśl zanim się nie wydarzą. Takie, które burzą plan i otwierają nam oczy na nowe doświadczenia. I tak było tym razem. Po raz kolejny w moim życiu przydarzyła się sytuacja, kiedy w grę wchodzi jakaś nie do końca mi jeszcze zrozumiała metafizyka. Postanowiliśmy grupą wybrać się na plażę, żeby w tym całym festiwalowo- dziennikarskim pędzie, przed wieczornym koncertem Ricky'ego Martina skorzystać jeszcze z fantastycznej pogody. Po jakimś czasie udaliśmy się z powrotem w kierunku hotelu, przechodząc ponownie przez zawieszoną w popołudniowej drzemce medynę. Mijaliśmy stoiska z dywanami, rzeźbami, drewnianymi instrumentami, wymieniając co chwila spojrzenia z kupcami siedzącymi na swoich małych taboretach. Kupiliśmy kilka pocztówek, powolnym krokiem szliśmy przed siebie i nagle...

Jak feniks z popiołów wyrósł przed nami Robert Plant, który najzwyczajniej w świecie spacerował i oglądał pamiątki, zatrzymując się na chwilę przy jednym ze stoisk. Ten sam, którego rozwiane włosy bawiły się razem z nami na koncercie poprzedniego wieczoru. Człowiek legenda. 1 miejsca na liście 100 najlepszych wokalistów metalowych wszech czasów według Hit Parader i 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów według Roadrunner Records. To było jak uderzenie pioruna. Widziałem już w swoim życiu wiele gwiazd, ale rzadko kiedy zdarza się, żeby ktoś wywarł na mnie wrażenie tak dużym dystansem do siebie i swobodnym sposobem bycia w kontakcie z fanami.

Zrobiliśmy kilka zdjęć, podzieliliśmy się wrażeniami z koncertu. Na koniec Robert podpisał moją kupioną kilka minut wcześniej pocztówkę.

I pewnie już nigdy się nie zobaczymy.

To podróży też ma swoją wartość. Najbardziej lubię właśnie te chwilowe spotkania. Krótka rozmowa, wymiana doświadczeń, spojrzeń i uśmiechów. To jest niesamowite!

Wszyscy siebie nawzajem czegoś uczymy i natykamy się na siebie kiedy przyjdzie na to czas.

Bez względu na to czy jest to Robert Plant, czy dziewczyna która sprzedała mi torbę daktyli chwilę później.

A potem każdy idzie w swoją stronę.

fot. Michał Lachowicz










Led Zeppelin "Stairway to Heaven' w kultowym, nowojorskim 
Madison Square Garden

środa, 25 czerwca 2014

W mauzoleum

Mauzolea zawsze kojarzyły mi się z pewną atmosferą tajemniczości. Zawsze kiedy słyszałem to słowo przed oczami widziałem Taj Mahal, symbol Indii i chyba jeden z najsłynniejszych tego rodzaju grobowców na świecie. Wizyta w nim wciąż jeszcze przede mną, ale w ramach podróżniczej rozgrzewki odwiedziłem w Maroko Mauzoleum Muhammada V. Nazywane często małym Taj Mahal, znajduje się po przeciwnej stronie Wieży Hassana, oddzielone od niej ruinami budowanego meczetu. Zostało zaprojektowane przez Wietnamczyka Erica Vo Toana i ukończone 43 lata temu.  Przekraczając jego progi, strzeżone przez obfotografowywanych ze wszystkich stron strażników miałem wrażenie, że jestem w miejscu wyjątkowym. Architektura Maroka cechuje się skupieniem uwagi na jak najlepszym, praktycznym wykorzystaniu przestrzeni i redukowaniem elementów mogących przeszkadzać w modlitwie. Surowa, abstrakcyjna, ale bogata w przeróżne barwy ornamentyka przeważa nad ilością form ożywionych.

W mauzoleum pochowano oczywiście sułtana Muhammada V, który panował w latach 1927-1961, ale także jego synów Hassana II oaz Mulaja Abdullaha. Warto zwrócić uwagę na zielony dach, symbolizujący islam i przepiękny kopulasty sufit wewnątrz grobowca.

W Maroko bardzo ważną rolę odgrywają kolory, które skrywają w sobie wiele znaczeń. Także miastom przypisywane są konkretne barwy. Chefchaouen jest niebieski (podobno ma to odstraszać owady), w Tetuanie i Tangerze w architekturze dominuje śnieżna biel, a Marrakesz pokryty jest czerwienią.

fot. Michał Lachowicz














środa, 18 czerwca 2014

Niedokończony minaret

Wieża Hassana widoczna jest praktycznie z każdego miejsca w Rabacie i stanowi w stolicy jeden z najważniejszych śladów po dynastii Almohadów. Po zwycięstwie nad królem Kastylii Alfonsem VIII Szlachetnym w bitwie pod Alarcos, trzeci kalif Maroka Jakub al- Mansur postanowił rozpocząć budowę meczetu, którego częścią miał być wysoki na 80 metrów minaret. Kompleks wznoszono przez ostatnie pięć lat panowania Jakuba i gdyby powstawał dalej, byłby w swoich czasach drugim pod względem wielkości meczetem na świecie. Konstrukcja stawała się coraz bardziej okazała, jednak po śmierci władcy w 1199 roku zdecydowano się na przerwanie prac. Wieża była już wtedy na bardzo zaawansowanym etapie, ale niestety nie została ukończona i dziś mimo planowanych 80 wynosi niecałe 50 metrów. W 1755 roku miejsce, na którym kalif wznosił swój meczet nawiedziło trzęsienie ziemi i zniszczyło prawie wszystko, co udało mu się stworzyć za czasów panowania. Do dziś przetrwały jedynie podstawy kolumn widocznych na wielkim placu oraz właśnie Wieża Hassana. Ciekawym faktem jest to, że minaret swoimi grubymi na 2.4 m murami posiada wewnętrzny podjazd, dzięki któremu można było dostać się na jego szczyt bez schodzenia z konia lub transportować materiały budowlane na mułach.

To był pierwszy z wielu przykładów marokańskiej architektury, z którym miałem okazję zetknąć się podczas mojej podróży. Po przeciwnej stronie wieży znajduje się mauzoleum Muhammada V, które nazywane jest często małym Taj Mahal. I to będzie następnym celem naszej wyprawy.

fot. Michał Lachowicz










poniedziałek, 16 czerwca 2014

Mawazine- Pod Gwiazdami Maroka

Witam po dłuższej przerwie. Kilka dni temu wróciłem z mojej pierwszej wyprawy do Afryki!

Ach, co to była za podróż! Maroko przez prawie 2 tygodnie zachwycało mnie na każdym kroku. Afryka ma swój niepowtarzalny rytm, który wzbogacony kolorami, zapachami, ale przede wszystkim ludźmi tworzy niepowtarzalną mieszankę. Marokańczykom śmieją się oczy. Bije od nich prawdziwa radość, życzliwość i zainteresowanie z jakim nie spotkałem się już od dawna. Szczególnie widoczne było to podczas Festiwalu Mawazine Rhythms of the World- głównego celu mojej wyprawy. Pojechałem na niego w roli dziennikarza. Wydarzenie organizowane rokrocznie przez Króla Maroka Mohammeda VI ma za zadanie promować pozytywny wizerunek tego kraju na arenie międzynarodowej. Poprzez muzykę zwracana jest uwaga na takie wartości jak otwartość, dostępność, tolerancja czy tradycja.

Darmowy wstęp na koncerty takich gwiazd jak Alicia Keys, Ricky Martin czy Justin Timberlake przyciągnął tłumy Marokańczyków i często stanowił jedyną szansę na zetknięcie się na żywo z prawdziwymi legendami muzyki. To było niesamowite! Ludzie śpiewali, tańczyli, unosili plakaty z nazwiskami artystów. Wszyscy razem wyruszyliśmy w muzyczną podróż, pod rozgwieżdżonym, marokańskim niebem. Całe miasto, począwszy od młodego chłopaka w kraciastej koszuli, który częstował mnie na targu daktylami, przez dziennikarzy z całego świata na konferencjach prasowych żyło tym wydarzeniem. Mawazine to jedna z najpiękniejszych wizytówek Maroka ostatnich lat. To festiwal z misją, który otwiera oczy świata na ten kraj.

Gorące słońce Rabatu, siedmioosobowa wyprawa samochodem po koncercie z prędkością znaną już tylko Simo, marmurowe posadzki hoteli, pierwsza kulinarna przygoda z tajine, uliczni śpiewacy z Afouss Baba, wąż w Meknes, Muezzin, którego śpiew o 3 nad ranem obudził mnie w Fezie. Bose dzieci, kruszące się ściany w wąskich ulicach, osły, konie, odgłosy świerszczy za oknem podczas drogi do Chefchaouen w górach Rifu i latarnia na plaży w Tangerze, rozświetlająca drogę swoim zielonym światłem.

To była wyprawa pełna wspomnień, które a zawsze zatrzymałem na 4000 tysiącach zdjęć, dziesiątkach stron notatek i w śmiejących się oczach Marokańczyków. Więcej niebawem.

Świat jest piękny. Pozdrowienia z Londynu 




W hotelu w Fezie
W drodze


A włosy rozwiewał mi afrykański wiatr