Pamiętam jak kiedyś pisałem w moim małym pokoju listy z prośbami o autografy i rozsyłałem je na cały świat.
Nowy Jork, Londyn, Sydney, Hong Kong, Paryż...
Potem moje zdjęcia wracały podpisane ze swoich podróży w kopertach z pieczątkami i znaczkami z przeróżnych krańców świata. Wydawało mi się wtedy niesamowite, że Susan Sarandon, Elizabeth Taylor, Whoopi Goldberg czy Robert Redford mogli trzymać w rękach mój list. Do dziś trzymam te wszystkie autografy w segregatorze w moim rodzinnym domu i kiedy tam jestem z sentymentem je przeglądam. Teraz kiedy mieszkam w Londynie moja pasja wciąż może się rozwijać. Nie mam już czasu na to, żeby pisać listy, ale to miasto oferuje tak wiele możliwości spotkania ludzi znanych nam z pierwszych stron gazet, że kiedy tylko mam wolną chwilę i możliwość staram się raz na jakiś czas przenieść na chwilę do tego magicznego świata filmu.
Jednym z listów, które napisałem kilka lat temu był ten do Helen Mirren posłany na adres jednego z londyńskich teatrów, w którym grała. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, ze za kilka lat będę tu mieszkał. Pamiętam, że w kopercie załączyłem zdjęcie, na którym trzyma swojego Oscara za rolę w filmie 'Królowa'. Zawsze wolałem bardziej pisać właśnie w takie miejsca lub na plany filmowe, ponieważ miałem większą pewność, że mój list dotrze do gwiazdy, a nie na przykład jej sekretarki.
Po kilku tygodniach otrzymałem odpowiedź. W środku znajdowało się podpisane dla mnie zdjęcie z dedykacją. Mam je do dzisiaj.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do naszego spotkania.
Aż do wczoraj, kiedy mieliśmy okazję zobaczyć się na premierze. Premiery to bardziej wydarzenia dla prasy i to jej gwiazda poświęca zwykle najwięcej uwagi. Udało nam się jednak przez chwilę porozmawiać o liście, marzeniach i o tym jak bardzo nieprzewidywalne potrafi być czasem nasze życie. To było niesamowite spotkanie i kolejny z momentów do kolekcji.
O tej nieprzewidywalności życia doskonale przekonuje się Madame Mallory, grana przez Mirren w "Podróży na Sto Stóp". Przez lata prowadzi restaurację w małym francuskim miasteczku, w której panują tradycyjne zasady. Trzy gwiazdki w przewodniku Michelina uplasowały ją na wysokiej pozycji, która spełnia wymagania równie dystyngowanych klientów. Perfekcyjny wizerunek zostaje jednak lekko nadszarpnięty, kiedy w mieście pojawia się rodzina emigrantów z Bombaju. Klasyczne i wyrafinowane elementy kuchni znad Sekwany zostają mocno przytłumione przez zapachy i smaki pochodzące z kuchni nowych przybyszów.
Ostre curry, kurkuma, szafran, kardamon, kminek i pieprz wprowadzają prawdziwe zamieszanie i wzbudzają coraz większe zainteresowanie mieszkańców, jednocześnie potęgując zazdrość dumnej właścicielki.
Pamiętam jak kilka lat temu mój znajomy z Indii przysłał mi prawdziwą masalę, której zapach przeniósł mnie w wyobraźni na zatłoczone ulice Bombaju, Waranasi o wschodzie słońca i piaszczyste plaże Goa.
To film dla prawdziwych smakoszy. Oczywiście indyjska kultura stanowi też wątek podróżniczy. Dwie rzeczy, które najbardziej pociągają mnie w podróżowaniu to właśnie jedzenie i ludzie, których spotykam po drodze. Dlatego tym bardziej ten film jest mi bliski. Obie restauracje mimo wszelkich niesnasek łączy pasja do gotowania, a ludzie spod których dłoni powstają te potrawy także są szalenie intrygujący. To mieszanka charakterów z dwóch różnych światów, których wspólna pasja na początku dzieli, ale z czasem otwiera na nowe doświadczenia.
To też historia o tym, że świat składa się z przeróżnych kultur, smaków, zwyczajów i żadne z nich nie są gorsze ani lepsze. Fantastyczna jest możliwość wyboru i zamiast się ograniczać i trzymać kurczowo pewnych przekonań lepiej te ograniczenia rozsuwać. To dotyczy wszelkich sfer życia, także tej kulinarnej.
Czy na talerzu Madame Mallory zagości fragment duszy indyjskich mieszkańców?
O tym musicie już przekonać się sami. Tylko nie zaczynajcie seansu z pustym żołądkiem, bo po jakimś czasie na pewno zgłodniejecie. I popcorn tu nie wystarczy :)
Nowy Jork, Londyn, Sydney, Hong Kong, Paryż...
Potem moje zdjęcia wracały podpisane ze swoich podróży w kopertach z pieczątkami i znaczkami z przeróżnych krańców świata. Wydawało mi się wtedy niesamowite, że Susan Sarandon, Elizabeth Taylor, Whoopi Goldberg czy Robert Redford mogli trzymać w rękach mój list. Do dziś trzymam te wszystkie autografy w segregatorze w moim rodzinnym domu i kiedy tam jestem z sentymentem je przeglądam. Teraz kiedy mieszkam w Londynie moja pasja wciąż może się rozwijać. Nie mam już czasu na to, żeby pisać listy, ale to miasto oferuje tak wiele możliwości spotkania ludzi znanych nam z pierwszych stron gazet, że kiedy tylko mam wolną chwilę i możliwość staram się raz na jakiś czas przenieść na chwilę do tego magicznego świata filmu.
Jednym z listów, które napisałem kilka lat temu był ten do Helen Mirren posłany na adres jednego z londyńskich teatrów, w którym grała. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, ze za kilka lat będę tu mieszkał. Pamiętam, że w kopercie załączyłem zdjęcie, na którym trzyma swojego Oscara za rolę w filmie 'Królowa'. Zawsze wolałem bardziej pisać właśnie w takie miejsca lub na plany filmowe, ponieważ miałem większą pewność, że mój list dotrze do gwiazdy, a nie na przykład jej sekretarki.
Po kilku tygodniach otrzymałem odpowiedź. W środku znajdowało się podpisane dla mnie zdjęcie z dedykacją. Mam je do dzisiaj.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do naszego spotkania.
Aż do wczoraj, kiedy mieliśmy okazję zobaczyć się na premierze. Premiery to bardziej wydarzenia dla prasy i to jej gwiazda poświęca zwykle najwięcej uwagi. Udało nam się jednak przez chwilę porozmawiać o liście, marzeniach i o tym jak bardzo nieprzewidywalne potrafi być czasem nasze życie. To było niesamowite spotkanie i kolejny z momentów do kolekcji.
O tej nieprzewidywalności życia doskonale przekonuje się Madame Mallory, grana przez Mirren w "Podróży na Sto Stóp". Przez lata prowadzi restaurację w małym francuskim miasteczku, w której panują tradycyjne zasady. Trzy gwiazdki w przewodniku Michelina uplasowały ją na wysokiej pozycji, która spełnia wymagania równie dystyngowanych klientów. Perfekcyjny wizerunek zostaje jednak lekko nadszarpnięty, kiedy w mieście pojawia się rodzina emigrantów z Bombaju. Klasyczne i wyrafinowane elementy kuchni znad Sekwany zostają mocno przytłumione przez zapachy i smaki pochodzące z kuchni nowych przybyszów.
Ostre curry, kurkuma, szafran, kardamon, kminek i pieprz wprowadzają prawdziwe zamieszanie i wzbudzają coraz większe zainteresowanie mieszkańców, jednocześnie potęgując zazdrość dumnej właścicielki.
Pamiętam jak kilka lat temu mój znajomy z Indii przysłał mi prawdziwą masalę, której zapach przeniósł mnie w wyobraźni na zatłoczone ulice Bombaju, Waranasi o wschodzie słońca i piaszczyste plaże Goa.
To film dla prawdziwych smakoszy. Oczywiście indyjska kultura stanowi też wątek podróżniczy. Dwie rzeczy, które najbardziej pociągają mnie w podróżowaniu to właśnie jedzenie i ludzie, których spotykam po drodze. Dlatego tym bardziej ten film jest mi bliski. Obie restauracje mimo wszelkich niesnasek łączy pasja do gotowania, a ludzie spod których dłoni powstają te potrawy także są szalenie intrygujący. To mieszanka charakterów z dwóch różnych światów, których wspólna pasja na początku dzieli, ale z czasem otwiera na nowe doświadczenia.
To też historia o tym, że świat składa się z przeróżnych kultur, smaków, zwyczajów i żadne z nich nie są gorsze ani lepsze. Fantastyczna jest możliwość wyboru i zamiast się ograniczać i trzymać kurczowo pewnych przekonań lepiej te ograniczenia rozsuwać. To dotyczy wszelkich sfer życia, także tej kulinarnej.
Czy na talerzu Madame Mallory zagości fragment duszy indyjskich mieszkańców?
O tym musicie już przekonać się sami. Tylko nie zaczynajcie seansu z pustym żołądkiem, bo po jakimś czasie na pewno zgłodniejecie. I popcorn tu nie wystarczy :)
fot. Michał Lachowicz
Helen Mirren i Om Puri |
Autograf Helen Mirren |
Tak wygląda prawdziwa gwiazda |
Autograf, który Helen przysłała mi z Londynu kilka lat temu. |
Zwiastun:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz