wtorek, 21 marca 2017

O Aborygenach

Myślę, że nie da się w pełni zrozumieć historii Australii bez wgłębienia się w opowieści o jej rdzennych mieszkańcach, czyli Aborygenach. Pewnie wielu z Was kojarzy ich z tym kontynentem. Chciałbym Was dzisiaj zabrać w podróż do ich świata i opowiedzieć o tym jak naprawdę wygląda karta australijskiej historii poświęcona pierwotnym właścicielom tych ziem.

Tak więc ok 200 mln lat temu świat pokrywał jeden wielki płat lądu zwany Pangeą. Przez kolejne miliony lat Pangea zaczęła rozdzielać się na dwa superkontynenty- Laurazję na północy i Gondwanę na południu. 50 mln lat temu Gondwana (na południu) rozdzieliła się na różne południowe kontynenty. Jedynie Australia była wciąż doczepiona do Antarktydy. 40 mln lat temu Australia oderwała się z końcu od niej, rozpoczynając samotną wędrówkę ku osobnej, geograficznej izolacji. I wciąż przybliża się do równika tak około 8 cm rocznie. W tym czasie na kontynencie następował proces rozwoju bardzo bogatej fauny i flory. I tak zaczął się rodzić fascynujący, australijski kontynent.

Aborygeni przez ponad 40 000 tysięcy lat żyli sobie w spokoju, aż do przyjazdu Europejczyków w 1788 roku. Jednak o tym opowiem za chwilę. Najpierw chcę skupić się na tym jak wyglądało ich życie przed najazdem przybyszów z obcej im cywilizacji.

Aborygeni prowadzili bardzo różne style życia w zależności o miejsca, które zamieszkiwali. Na przykład mieszkańcy terytoriów wybrzeża północnego mieli znacznie częstszy kontakt z innymi ludami (chociażby z Indonezji) niż wyizolowani mieszkańcy z centrum.


fot. Michał Lachowicz

Z natury Aborygeni prowadzili koczowniczny tryb życia i porozsiewani byli po całej Australii, gdzie często funkcjonowali w małych skupiskach, posługując się różnymi od siebie językami. Podobno było ich ponad 300. Często spotykali się z sobą aby brać udział w organizowanych ceremoniach religijnych czy małżeńskich. Ważną rolę odgrywał handel takimi dobrami jak drewno, ochra czy muszle. Wytwarzano różne przedmioty takie jak chociażby bumerangi, służące do polowania czy walki.

fot. Michał Lachowicz
Aborygeni przebywając w izolacji od reszty świata mieli okazję wytworzyć swój własny, magiczny świat, który cechował się niezwykłym bogactwem kulturowym, spokojnym podejściem do życia, a często nawet milczeniem. Pismo nie było jeszcze wtedy znane, tak więc rdzenni mieszkańcy Australii wyrażali siebie za pomocą sztuki, odzwierciedlanej chociażby w malowidłach naskalnych. Można na nich zauważyć codzienne życie, objawy silnej więzi z naturą czy legendy związane z kreacją świata. Miałem okazję zobaczyć je między innymi w Uluru. To właśnie przy malowidłach Aborygeni opowiadali sobie historie, a ciekawostką jest, że kiedy opuszczali takie miejsce to malunki automatycznie przestawały mieć dla nich większe znaczenie.

Malunki naskalne w Uluru
fot. Michał Lachowicz



Ciekawym elementem życia Aborygenów przekazywanym do dzisiaj z pokolenia na pokolenie jest tzw. Dreamtime (Czas Snu). W tym pojęciu zawiera się ich mitologia i zbiór różnych legend, praw i wierzeń dotyczących w dużej mierze powstania świata.

Jednak chcę Wam trochę opowiedzieć o tej ciemniejszej stronie australijskiej historii, która w przeszłości bardzo wpłynęła na życie Aborygenów. Tak naprawdę ich pierwotny, rdzenny i intymny świat został w dużej mierze wyniszczony wraz z najazdem Brytyjczyków, co doprowadziło do zdziesiątkowania populacji Aborygenów na obszarach objętych kolonizacją.

Kiedy pierwsza flota pod wodzą wojskowego Artura Phillipa dotarła do Australii w 1788 roku, w celu utworzenia kolonii karnych, założenia ówczesnego króla Grzegorza III były bardzo proste. Prosił on wyraźnie o podtrzymywanie pozytywnych relacji z miejscowymi. Phillip uczulił swoich towarzyszy. Jednak czas pokazał, że wśród nowych przybyszów wcale nie brakowało uprzedzeń. Na przykład jeden z chirurgów Arthur Bowes Smyth opisywał Aborygenów jako głupców i leni. Później te wydawane w Anglii dzienniki budowały nieprawdziwy i często krzywdzący obraz ich kultury. Początkowo przyjazny kontakt zaczynał przeradzać się we wrogie relacje. Lokalna ludność unikała osadników. Jednym z powodów były częste rabunki na ich ziemie, a także kradzieże cennych dla nich przedmiotów jak chociażby włócznie.

Potem nadszedł rok 1789, kiedy to w osadnictwie w Sydney wybuchła epidemia ospy. Nieznana wcześniej Aborygenom choroba spowodowała śmierć wielu z nich, często bardzo bolesną i pełną przerażających objawów. Czytając o tym w książkach na pewno natkniecie się na opisy widoków ciał, które na plażach oraz w pobliskich jaskiniach napotykały łodzie spływające do Sydney.  

Istnieje wiele teorii na to jak wirus przedostał się do Australii. Jedna z nich głosi, że choroba mogła zostać zapoczątkowana przez chirurga, który przetransportował wirusa w probówce, w celach uodparniania na tę chorobę. Pojawiały się także spekulacje, że to Francuzi przywieźli wirusa, jednak tak naprawdę nie znalazłem na to jednoznacznej odpowiedzi.

W ciągu następnych dekad, Aborygenów dotknęły kolejne choroby europejskie, takie jak na przykład cholera czy gruźlica (tuberculosis). Dlatego nawet dzisiaj przy wypełnianiu dokumentów o wizę Australijską trzeba zaświadczyć, że nie ma się gruźlicy.

W miarę upływu czasu różnice pomiędzy lokalnymi mieszkańcami i Brytyjczykami zaczęły się zaostrzać. Jako rozwiązanie Arthur Phillip postanowił… porywać niektórych Aborygenów w nadziei, że pomogą oni zacieśnić stosunki pomiędzy zwaśnionymi stronami.

Jednego z nich schwytano w pobliskiej zatoce Manly. Takie też nadano mu imię, ponieważ nie chciał go wyjawić. Od samego początku narzucono mu europejski styl życia. Ścięto mu włosy, uczesano, i ogolono. Jednemu z zesłańców powierzono rolę pilnowania więźnia, który został do niego przywiązany tak, aby nie uciekł nocą. Jako rekompensatę oferowano mu znacznie więcej jedzenia oraz proponowano alkohol, którego jednak nie próbował. Po kilku miesiącach porwany Aborygen wyjawił swoje prawdziwe imię- Arabanoo. Jednak jak można przewidzieć jego uprowadzenie wcale nie przyniosło oczekiwanych efektów. Arabanoo, który w późniejszym czasie opiekował się chorymi w szpitalu zachorował na ospę, co skończyło się śmiercią. 

Osadnicy szybko zastąpili Arabanoo i pojmali kolejnych Aborygenów- Bennelong’a oraz Colbee. Bennelong szybko zaaklimatyzował się pośród Anglików. Nosił ich ubrania, posmakował alkoholu. Kiedy Phillip powrócił do Anglii w 1792 roku, zabrał ze sobą Bennelong’a oraz drugiego Aborygena Yemmerrawanne. Ten drugi niestety nie odnalazł się w nowym świecie i po jakimś czasie zmarł. Bennelong nasiąknął europejskością znaczniej łatwiej, próbując m.in. różnego rodzaju używek. Kiedy powrócił do Sydney 3 lata później, nabyte zachowania i nawyki spowodowały że stracił szacunek wśród swoich.

Podczas mojej podróży bardzo często przewijał się także temat tzw. 'straconego pokolenia'. Od roku 1900 aż do lat 70 tych XX wieku zabrano rodzinom dziesiątki tysięcy dzieci (często ze związków Aborygenów z białymi) i umieszczano je u australijskich rodzin w celu asymilacji z 'właściwą cywilizacją'. Obietnice lepszych warunków życia i dostępu do edukacji często kończyły się przemocą i wyzyskiwaniem małych Aborygenów. W 2008 roku rząd Australii oficjalnie przeprosił rdzennych mieszkańców na krzywdy przeszłości. Oświadczenie w języku angielskim możecie przeczytać pod tym linkiem: http://www.australia.gov.au/about-australia/our-country/our-people/apology-to-australias-indigenous-peoples

Sytuacja wyglądała znacznie brutalniej na pobliskiej Tasmanii, zwanej wtedy Ziemią Van Diemena. To własnie tutaj Brytyjczycy utworzyli swoją drugą kolonię. Licząca od 4 do 7 tysięcy populacja Aborygenów w ciągu 30 lat została właściwie całkowicie wymordowana lub wysiedlona. Farmerzy ograbiani z ziem zmuszeni byli do obrony za pomocą broni.

W 1824 roku kiedy na wyspie zostało ok. 200 Aborygenów podjęto próby załagodzenia sytuacji i wysłano w tym celu z Londynu Georga Augustusa Robinsona, który podróżował po wyspie starając się zawrzeć układ z tubylcami. Aborygenom obiecywano złote góry po przeprowadzce na pobliską Wyspę Flindersa. Jednak to przesiedlenie okazało się porażką. Wyspa narażona była na silne wiatry, brakowało ziem pod uprawę czy jedzenia.

Doniesienia o koszmarze który rozgrywał się w Australii wzbudzały ogromny gniew pośród misjonarzy i obrońców praw człowieka w Europie. Sprawą zajęto się w Brytyjskiej Izbie Gmin, co zaowocowało raportem opublikowanym w 1837 roku. Opisano w nim ze szczegółami niszczący wpływ kolonizatorów na społeczności Aborygenów.

Wiele lat musiało upłynąć aby Aborygeni zostali zaakceptowani. Kiedy w 1901 powstawał Związek Australijski, to w konstytucji napisano, że ‘Aborygeni nie powinni być wliczani jako pełnoprawni obywatele’. Jeden z aktów pozbawiał ich także stanowczo szans na branie udziału w głosowaniu. Swego czasu rdzenni mieszkańcy zostali wpisani także a listę... australijskiej fauny. Tak naprawdę dopiero w 1967 roku dokonano zmian w konstytucji, które zrównały prawa Aborygenów z innymi mieszkańcami Australii.

Wielu Aborygenów widziałem między innymi spacerując po Alice Springs. Często można spotkać ich przechadzających się samotne po mieście, czy przesiadujących w parkach. Widziałem dwa żyjące wokół siebie, odrębne światy. Aborygeni często podchodzili do mnie na ulicach prezentując swoje naprawdę przepiękne malunki. Nie oceniając, obserwowałem ich niedostępny nam świat. Nie próbowałem go zrozumieć, ale czułem w powietrzu niezwykłą energię. Może to była energia czasu snu?...

Truganini- według opinii ostatnia Aborygenka czystej krwi na Tasmanii.
Zmarła w Hobart w 1876 roku.

for Michał Lachowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz