wtorek, 23 września 2014

Deszczowa noc

"Gwiazdy świecą po to, żeby każdy mógł pewnego dnia znaleźć swoją."
-  Mały Książe

Było przed dwudziestą londyńskiego czasu. Samolot powoli zniżał się do lądowania, a ja z przylepioną do szyby głową spoglądałem na światła Londynu i ciągnącą się jak wstęga Tamizę. Wiedziałem, że za chwilę wyląduję na jednym z największych lotnisk świata i kolejne miesiące, a może nawet lata spędzę w mieście milionów możliwości, czerwonych autobusów i znanego mi ze zdjęć Big Bena. 

Wciąż pamiętam tamten dzień i emocje, które mi wtedy towarzyszyły. I wiem, że czasami jeden krok potrafi zmienić bardzo wiele. Wielkie miasta przyciągały mnie od zawsze. W pewnym momencie poczułem, że to właśnie na Londyn przygotowało mnie całe moje dotychczasowa życie i postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Nie była to łatwa decyzja, ale jak się okazało najlepsza jaką mogłem podjąć.

- Proszę zapiąć pasy, zbliżamy się do lądowania.

Wiedziałem tylko, że pierwszą noc spędzę w północno- wschodniej części Londynu, do której z Heathrow (południowy-zachód) jedzie się około dwóch godzin. Nie miałem pojęcia co przyniosą kolejne miesiące, jakich poznam ludzi, jak odnajdę się na studiach, gdzie będę mieszkał i gdzie będę pracował. Byłem jednak przekonany o tym, że nic nie dzieje się bez powodu i jak zawsze w 100% zaufałem mojemu wewnętrznemu głosowi.

Samolot wylądował kilkanaście minut przed ósmą. Pasażerowie zaczęli wyciągać swoje bagaże. Razem z podręczną walizką udaliśmy się z moim tatą w kierunku wyjścia. Stanąłem na progu schodów i przez kilka sekund wpatrywałem się w pojazdy transportujące nasze walizki. Było już ciemno więc zależało nam na tym, żeby jak najszybciej dostać się do celu. 

Odebraliśmy bagaż i szybko pobiegliśmy do metra. 

Stacja: Heathrow Terminals 123

Linia: Piccadilly line

Na przeciwko siedziały dwie Hiszpanki, które bardzo głośno rozmawiały, ochoczo przy tym gestykulując. Walizka chybotała się na wszystkie strony, tak samo jak moje oczy śledzące po kolei przystanki metra.

Na Green Parku zmieniliśmy linię na Victorię. 

Wysiedliśmy na stacji Walthamstow Central. Zastała nas chłodna, londyńska noc. Krople deszczu obijały się o płytę chodnika, tak samo jak znaki zapytania w mojej głowie. Wciąż pamiętam mijające nas co chwila czarne taksówki i neonowe napisy 'take away' znajdujące się na małych przydrożnych restauracjach.

Dzisiaj mija równo rok od mojego przylotu do Londynu i mogę spojrzeć na tę decyzję zupełnie innej perspektywy.

Do dnia dzisiejszego była to naprawdę niesamowita podróż. Bogata w niezliczoną ilość wydarzeń, ludzi, magicznych momentów, wsparta całym wachlarzem emocji, od tych fantastycznych po te trudniejsze, które otworzyły mi oczy na kolejne sprawy i jeszcze bardziej rozwinęły moje postrzeganie świata i samego siebie. Bo w życiu wcale nie chodzi o to, żeby zawsze było łatwo. Trudności należy traktować jako elementy drogi do spełnienia marzeń, a nie koniec świata. Dlatego tak często słyszę, że koloryzuję.

Gdyby ktoś poprosił mnie o wskazanie jednego słowa, które kojarzy mi się z Londynem, odpowiedziałbym- wspomnienia.

Wciąż pamiętam pierwszą wizytę na Piccadilly Circus, gdzie trafiłem na 30 urodziny pewnego trzydziestolatka, wspinaczkę na Monument- najwyższą wolnostojącą kolumnę na świecie czy magię premier filmowych. Nigdy nie zapomnę pierwszego wykładu, nocnych spacerów po centrum, wizyt w małych kafejkach w Soho czy spotkania z Celine Dion pod słynnym hotelem Dorchester w Mayfair.

Wciąż czuję też na skórze ten październikowy deszcz, który obijał się o mój parasol kiedy roznosiłem ulotki na Leicester Square. Jedyne co mi wtedy po tym pozostało to zdarte gardło, bo oczywiście nie dostałem za to ani funta :)

Biuro mieściło się na Covent Garden. Poszedłem tam pewnego wieczoru. Wejście znajdowało się w alejce przy bardzo luksusowym hotelu, która przypominała te znane z nowojorskich filmów. Takiej, z których nie ma ucieczki. Po obu stronach stały śmietniki, na które padało światło zamontowanych na ścianach latarni. Na samym końcu znajdował się magazyn, nieznany chyba hotelowym gościom. Tam czekały już na nas ulotki i czerwone koszulki, które wciąż widzę w tłumie kiedy przechodzę przez Leicester Square. Czekał tam już na nas nasz boss :)

- Z czym kojarzy się wam komedia?- wykrzyczał swoim tubalnym głosem.

- Muzyka!

- Śmiech!

- Rozrywka!

- Zabawa!

Akompaniował nam dźwięk żarówki zwisającej z obdrapanego sufitu.

- Comedy Club! 8 pounds with a leaflet!!- zachęcaliśmy przechodniów z całych sił.

Przechodziłem wczoraj przez Leicester Square. Już nie padało. Wciąż widzę ludzi w tych koszulkach, którzy roznoszą ulotki. I myślę, że każdy ma w Londynie swoją historię. Słyszałem ich wiele. I wiem, że czasami trzeba się sparzyć, żeby zrozumieć jak poruszać się w wielkim mieście, nauczyć się odróżniać to czym warto się przejmować od tego co nie jest istotne.

Tych wspomnień było tak wiele, że nie jestem w stanie ich wszystkich opisać. Myślę, że wielu z tych emocji nie potrafię i nawet nie chcę ubierać w słowa. Dlatego zachowam je dla siebie.

Jest 23 września 2014 roku. Siedzę właśnie w moim pokoju w północnym Londynie i niedawno wróciłem z metra. Mam dzisiaj wolny dzień więc wybrałem się na wieczorny spacer wzdłuż Tamizy, kończąc go przy Shardzie- najwyższym wieżowcu w mieście.

A pojutrze znowu pojadę do kafejki w parku, w której pracuję. Poprzecieram stoliki, zaparzę kilkadziesiąt kaw i jak zawsze kątem oka będę zerkać na samoloty nad nią przelatujące i już prawie lądujące na Heathrow.

Życzę Wam spełnienia marzeń i cierpliwości.

m.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz